Crazy Rekonesans

Crazy Rekonesans

Kilka dni przerwy w wędkowaniu, to jak wieczność... dodatkowo przez tydzień podsycana widokiem mazurskich "rzek pstrągowych", jak lizaki w papierku kusiły swym widokiem, lecz bez możliwości kontaktu. Nabuzowany chęcią wyjścia na ryby, które jak powoli budząca się przyroda powinny już się uaktywniać, zadzwoniłem do Crazy Fishermena -  Kamila Walickiego. Krótkie pytanie: Wkra?  I tym sposobem o 7:00 rano w sobotę, radosna wycieczka ruszyła na ryby. Cel był prosty, jazie i klenie, do tego Dżem lecący w radio - talizman Kamila - gwarantował, iż będzie coś się działo...


Jeszcze tydzień wcześniej, nieco zamarznięta Wkra, teraz przywitała nas w pełni swą okazałością, lecz z  bardzo niskim stanem wody, niemal letnim. Jednak rozpalona przez tydzień wyobraźnia podpowiadała, że wystarczy rzucić parę razy, a marzenia o wiosennych kluchach się ziszczą.  Niestety niemal godzina łowienia bez kontaktu z rybą, ostudziła zapał, przytłumiła refleks, a myśli i wzrok skierowała na budząca się przyrodę. Niestety w tak "przytulnych warunkach" najczęściej coś się wydarza... Z przyjemnego stanu zamyślenie, lecz mało wygodnej pozycji kucająco-przyczajonej, wyrwało mnie delikatne puknięcie w bardzo wolno prowadzoną, wzdłuż przybrzeżnej rynny, silikonową żabkę. Myśląc, iż przynęta zszczepiła się z zatopiona trawą, zacięcie raczej przypominało ruch odczepny niż pewne wcięcie ryb. O czym przekonałem się po chwili, jak na równe nogi postawiło mnie głębokie i mocne pompowanie w kierunku dna.

W tym samym momencie przez głowę przebiegło wiele myśli, jak go podbiorę (stawiałem na klenia), jaki jest duży, jak się ustawię do zdjęcia - po prostu błyski fleszy, sława, pieniądze i wizyty na wakacyjnych festynach. W tym samym momencie, gdy ostatnia myśl ulatywała, poczułem luz na wędce... Niestety wszystko prysło, przez leniwe oraz mało pewne wcięcie. Po kilku rzutach wróciłem do Kamila, z mało radosną nowiną, jednak z pocieszającymi wnioski, ryby zaczęły reagować na  silikonowe żabki. Niestety po upływie 2 godzin okazało się, iż było to jedyne i zmarnowane branie. Po kilku pysznych kanapkach od Rudej 🙂 popijanych energetykami, entuzjazm  powrócił i pojawił się nowy pomysł ratunkowy. Brzmiał on tak: "Zmieniamy łowisko na Zalew Nowe Miasto, a nasz wypad na ryby traktujemy jako wiosenny rekonesans".

W drodze nad Zalew trafiliśmy nad rzekę z pstrągowym potencjałem, jak rekonesans, to rekonesans... Ty idziesz w dół, ja w górę i może jednak  uda się coś  złowić. Po 20 minutach, niemal w tym samym  czasie, mieliśmy strzał adrenaliny spowodowany wymarzonym braniem. Tym razem w moim i Kamila przypadku ręka śmierdziała rybą, tylko dlaczego były to obślizgłe szczupaki, a nie jak myśleliśmy w pierwszych sekundach , waleczne pstrągi, do których bardziej pasował obraz rzeki? Nie wnikając dalej, w złośliwość losu jednogłośnie zdecydowaliśmy, że jedziemy na okonie do Nowego Miasta.  Jak się okazało i tu dopadło nas szczupakowe fatum, złośliwie podążające naszymi śladami. Po kilku radosnych fotach i przetestowaniu pływalności Crazy Amfibii, zaświtała w naszych głowach desperacka decyzja, aby jeszcze szczęścia poszukać na najmniejszej z rzek na jakich tego dnia mieliśmy łowić.  Pomysł tym bardziej miał być zasadny, gdyż rano nasz kolega Julek przetestował kilka przynęt na ośmiu okoniach. Sam często zaglądam nad tą rzekę w tym samym celu...  Jednak rzeczywistość bywa odmienna od naszych oczekiwań, tu też okonie nas zignorowały. No ale jak to bywa, z każdej sytuacji można wyjść obronną ręką, nasze morale uratował  na szczęście Kamil, a raczej długo oczekiwany jaź - gumożerca. Szaleństwo ponownie zawitało w głowach naszej dwójki, poprawiło się nasze morale, aż nie poczułem lodowatej wody... straty muszą być...

Biorąc to za dobrą kartę oraz licząc, iż jaź Kamila nie był samotnikiem, walczyłem dalej z chlupiącą w trzewikach wodą.  Do momentu kiedy nie poczułem pstryka, dającego niemal 100% pewność, iż mam kolejnego jazia, a tu co? Nasze zezowate szczęście na sam koniec dało znać o sobie, zamiast oczekiwanej ryby na zestawie tańczył szalony zębacz, podnosząc moją statystykę do czterech szczupaków, a w sumie pięciu złowionych tego dnia. Nie dające o sobie zapomnieć esoxy, były ostatnim gatunkiem jaki udało nam się przekonać do brania.

Podsumowaniem płynącym z naszego nieco szalonego i spontanicznego rekonesansu może być, kilka wniosków. Na systematycznie żerujące klenie i jazie na Wkrze należy jeszcze zaczekać około trzech tygodni, a żabki mogą być skuteczną przynętą, okonie oddały się powinności przedłużenia gatunku, szczupaki  zaatakują nawet najmniejszą przynętę jaka przetoczy się przed ich nosem  i robią to  zawsze, gdy tego nie chcemy. Nawet z pozoru chimeryczny dzień w dobrym towarzystwie może przerodzić się w bardzo udany wypad na ryby. Wówczas też przychodzą najlepsze pomysły na kolejne i spontaniczne wyjazdy, tak też było i tym razem... już niebawem kolejna relacja, tym razem z nad Morza...

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.