Sandacze z Płytkiej Wody

Sandacze z Płytkiej Wody

Wolny opad, szybki opad, podwójne, pojedyncze podbicie to sposoby prezentacji sztucznych przynęt dobrze znane łowcom sandaczy, a niekiedy może tylko zasłyszane przez pozostałą grupę wędkarzy. Bez wątpienia są to bardzo skuteczne triki, skłonne przekonać do ataku najbardziej wycofane ryby. Za dużą skutecznością tych metod, przemawia równie duża liczba wariacji na temat możliwości łączenia ze sobą gum, ich wielkości, kolorów lub pracy z ciężarem dedykowanych główek jigowych. Jednak, gdy nieustraszenie przebrniemy  przez gąszcz z pozoru bardzo trudnych teorii i opanujemy najprostsze sposoby prowadzenia przynęty w opadzie (np. "z kołowrotka"), może się okazać, iż jedynym "zbiornikiem sandaczowym" w naszej okolicy jest płytka "zaporówka", gdzie głębokość wody wacha się od 1m do 2,5m, gdzie mały ciężar główek jigowych nie pomaga w poprawnym poprowadzeniu przynęt, a już na pewno w rozszyfrowaniu kolejnych faz opadu. Do tego dochodzi notoryczny brak jakichkolwiek charakterystycznych, sandaczowych pstryków,  a w najlepszym wypadku pojawiające się delikatne skubania, spowodują  rezygnację i przekonanie, że sandacz jest rybą nie do złowienia. Owszem jest w tym dużo prawdy, w momencie gdy nasza kreatywność wyczerpie się szybciej niż przebiegłość mętnookich.
W zanadrzu pozostaje jeszcze jeden sposób prowadzenia przynęt, który również powinien być znany doświadczonemu gronu sandaczowców. Sprawdza się on na każdej wodzie, nawet tej najgłębszej, jednak osobiste doświadczenia pokazują, że właśnie od powolnego szurania przynętą po dnie (tzw. wleczony) należy zacząć obławianie płytkich zbiorników i ich 1-1,5m blatów. Po wielu godzinach, dniach, a nawet sezonach okazuje się, że jest to najlepszy pomysł na otwarcie pozornie bezrybnej i płytkiej  wody. Liczne sukcesy postawionej tezy, pozwalają dojść do wniosku, a może nawet i skrajnie abstrakcyjnego stwierdzenia, iż  prezentacja gumy w opadzie na wodzie/blacie 1-2m może w przekroju wyglądać jak skakanie silikonowym robaczkiem nad głowami przyklejonych do dna sandaczy, które nic sobie z tego nie robią lub nawet nie są w stanie zauważyć tak spektakularnego zjawiska, jakie się rozgrywa się nad ich głowami. Oczywiście ta trochę przerysowana teoria ma dużo wspólnego z prawdą, ponieważ to samo miejsce obłowione leniwym szuraniem po dnie, potwierdza w nim obecność mętnookich drapieżców, lepiej reagujących właśnie na ten sposób prowadzenia.

Jak wytypować odpowiednie miejsce?

Z odpowiedzią na pytanie zawsze idzie wieść gminna, która jest najlepszym źródłem informacji, wcześniej, czy później docierającym do szerokiego grona okolicznych wędkarzy. Najważniejszym elementem tej nowiny jest określenie, nawet orientacyjnie miejsce przebywania sandaczy, mając taką wiedzę możemy już sami odszukać najpłytsze miejsca we wskazanej części zbiornika. Nie stanowi to problemu dla posiadaczy łodzi i echosond, jednak wędkarze łowiący z brzegu także mogą to zrobić za pomocą swoich zestawów prowadzonych we wcześniej wspominanym opadzie, pod warunkiem, że potencjalne miejsce przebywania sandaczy jest w naszym zasięgu. Po kilku rzutach i obserwacji szybkości z jaką guma osiąga dno,  będziemy wstanie określić w jaki miejscu mamy do czynienia z wypłycaniem, stokiem i przegłębieniem. Dodatkowo bardziej doświadczeni wędkarze będą mogli stwierdzić czy dno jest twarde, czy też muliste, jest to odczuwalne na blanku jako tępe i stanowcze tąpnięcie przynęty o dno (w przypadku twardej powierzchni). Choć do końca nie jestem przekonany, która z tych rzeczy może sprawić większą trudność...  Dużym ułatwieniem jest obławianie starego koryta rzeki, na której utworzono zalew, tu z automatu mamy do czynieni z wypłycaniem na brzegach pierwotnej rzeki i przegłębieniem stanowiącym pozostałość po korycie. Zazwyczaj brzeg "starorzecza" i jego stok jest twardy, i tu właśnie można liczyć sandaczowe pstryknięcia.

Dlaczego Płytkie Blaty?

Pomijając fakt płytkiego łowiska, na jakie jesteśmy skazani, to blaty, wypłacenia oraz wszelkiego rodzaju podwodne górki są bankowymi miejscami przebywania drapieżników w tym także sandaczy.  Bezapelacyjnie miejsca te wiodą prym popularności wśród ryb  w czasie wiosny i lata, gdy płytsze wody nagrzewając się szybciej, dając doskonałe warunki do rozmnażania i wzrostu późniejszego narybku, który znajduje tam najwięcej pokarmu, będąc też wielokrotnie głównym daniem ryb drapieżnych. To właśnie wszelkiego rodzaju piaszczyste lub żwirowe wypłycania stają się całodniowo  wiosenną, a latem wieczorną sceną, na której rozgrywa się wspaniały spektakl narodzin i dorastania, przeplatany dramatem krwawych praw natury... Niestety wędkarze chcący łowić wymarzone ryby, a w tym przypadku sandacze, są zmuszenia do uczestnictwa w tym przedstawieniu. Górnolotnie opisywane miejsca sandaczowe, porównywane do sceny nie muszą być zbyt wysokie, zwłaszcza jeżeli szukamy ich na zbiornikach, gdzie średnia głębokość wody oscyluje w granicach 2m. Tu różnica poziomów może wynosić jedynie kilkanaście lub kilkadziesiąt  centymetrów, aby stać się miejscem dla występów głodnych zębaczy, warunkiem zwiększającym szanse na spotkanie  upragnionych ryb jest obecność twardego dna (piach, żwir, małe kamienie), które uwielbiają sandacze.

Najlepsze miesiące oraz pora dnia.


Pierwszy miesiąc najlepszych brań po części jest wynikiem obowiązującego okresu ochronnego na sandacze, trwającego do końca maja. Tym samym w pierwszych tygodniach czerwca, możemy liczyć na intensywne brania nawet przez cały dzień. Zarazem nie powinniśmy doszukiwać się  złośliwości obowiązującego sytemu,  zabraniającego we wcześniejszych miesiącach łowienia sandaczy, które wówczas przechodzą tarło, po czym właśnie z początkiem czerwca zaczynają, łakomie uzupełniać braki żywieniowo - energetyczne. Dla amatorów ekonomi oraz rachunku zysków i strat, jest to najkorzystniejsze, czyli najbardziej opłacalne rozwiązanie połączenia przyjemnego z pożytecznym. Przyjemność łowienia agresywnych sandaczy,  z pożytkiem przebytego tarła powiększającego daną populację. I w tym miejscu powinna być postawiona  kropka... dla wędkarzy przeliczających zyski z opłaconych zezwoleń, otóż jak widać nie wszystko przelicza się na ilość rybiego mięsa, wówczas nie jest to najbardziej opłacalna,  lokata długoterminowa, tylko destrukcyjne działanie, co najgorsza na własną niekorzyść! Po pierwszej kalkulacji już wiemy, że najlepsze efekty może przynieść początek czerwca w czasie, którego  często o całodniowych braniach może zadecydować pochmurna pogoda z lekkim wiatrem. Nieprześwietlona  woda z pomarszczoną powierzchnią sprawia, że sandacze czują się bezpiecznie na płyciznach, które o tej porze roku może pokrywać jeszcze mało przejrzysta, wiosenna woda. Bywa też tak, iż czerwiec bardziej przypomina już typowo wakacyjne miesiące, a ilość słonecznych dni daje lepszy warunki do opalania niż łowienia sandaczy w ciągu dnia. W takich przypadkach najlepiej jak naładujemy własne baterie promieniami słońca i witaminą B6, a wędkarskiej przyjemności oddawać się będziemy wczesnym rankiem i późnym popołudniem, gdy chowające się za horyzontem słońce  zacznie okrywać cieniem piaszczyste blaty, na których coraz śmielej będą pojawiać się sandacze. Czerwiec to też miesiąc najdłuższych dni, dlatego nad wodą powinniśmy stawiać się jeszcze przed pierwszymi promieniami słońca, rankiem około godziny 3:00 - 4:00, a po południu, gdy ponownie zacznie zapadać zmrok, czyli w granicach godziny 19:00, kiedy to najlepsze brania mogą trwać nawet do godziny 22:00.

W kolejnych tygodniach czerwca, jaki i następujących po nim miesiącach, w czasie gdy sezon letni nabiera pełnego rozpędu, temperatura wody konsekwentnie pnie się w górę po skali Celsjusza, zyskując także na przejrzystości, a ryby stają się coraz bardziej ostrożne, okazuje się iż do tej pory rybodajne blaty, świecą pustkami. Nic bardziej mylnego, zmienia się tylko godzina otwarcia "stołówki", do której drapieżniki nadciągają po zapadnięciu zmroku z bezpiecznych, nieprześwietlonych i chłodniejszych przegłębień. Jak najbardziej jest wskazane obławianie sandaczowych miejscówek już późnym popołudniem, na skraju dnia i nocy, wówczas możemy natrafić na pierwszą fazę brań, która ma swoją kolejną odsłonę w granicach godziny 22:00-24:00. Przy podobnym schemacie prawdopodobnie pozostaniemy do końca lata. Odstępstwem od tej reguły będą pochmurne lub lekko deszczowe dni na czas, których sandacze potrafią uaktywniać się w całej rozciągłości dnia. Jesień to już inna historia, rysowana odrębnymi prawami natury, której należy poświęcić cały rozdział...

Odpowiedni sprzęt

Jak moja opinia na temat wędek sandaczowych, bardziej przemawia za wklejankami, tak w tym przypadku uważam, iż lepiej sprawdza się szybki blank o szczytowej akcji. I tak w krótkich lub bardzo krótkich spinningach o długości od 185cm do 2,40cm, górny ciężar wyrzutowy może zaczynać się nawet od 10g jak miało to miejsce w moim przypadku i używanego przeze mnie jednoczęściowego POWERMESCHA 185cm, 3-10g, przez jego starszego brata dwuczęściowego POWERMESCHA  2,10m; 7-28g, kończąc na Daiwie Lexa 2,40m, 10-30g. Przy opisanych długościach, krótszy blank z  mniejszym c.w. zyskuje większą sztywność niż w przypadku dłuższych wędek np. 2,70m. Bez względu na katalogowe opisy i sugerowane przeze mnie wartości, jak górne c.w. 35-40g przy długościach około 2,70m, należy szukać szybkich oraz sztywnych blanków umożliwiające płynne szurania przynętą po twardym, niekiedy nierównym dnie, nie ustępujących stawianym przez dno  oporom. Kołowrotek 3000, to już bardzo uniwersalna wielkość wprzypadku łowienia drapieżników z nawiniętą plecionką 0,12-0,14mm, o np. jaskrawym kolorze nie mającym wpływu na ilość brań, a nam ułatwiającym lokalizację styku linki z powierzchnią wody. Wybór koloru plecionki przy tej metodzie pozostawiam  indywidualnym upodobaniom wędkarzy. Nie mniej w przypadku przyponów, proponuję ich stosowanie, gdyż akurat odcinek 30-40cm plecionki powyżej przynęty najbardziej narażony jest na przetarcia jak i  przegryzienia przez szczupaki, co też zdarza się często przy łowieniu sandaczy, którym "metalowy" przypon, wbrew obiegowej opinii, zupełnie  nie przeszkadza.
Co do przynęt to już poruszamy się po typowo sandaczowych killerach, jak rippery: Lunatic, Duck Fin Shad, Relax, Manns, Mamba lub Tournament D'FIN od naturalnych kolorów do seledynów w późniejszych  miesiącach lata i długościach 6-9cm. Na wodzie od 1m do 2m w zupełności sprawdzi się obciążenie główką jigową o wadze 7-12g.

 

Sposób skutecznego prowadzenia przynęty

Najważniejszym słowem w powyższym zdaniu jest oczywiście: "skutecznego" i nie polega to do końca na kuszącej ryby prezentacji, tylko na takim prowadzeniu przynęty, abyśmy my sami mogli skutecznie odczytać branie i w odpowiedni sposób zareagować. Jest to tak ważne, ponieważ metoda "na szuranego" jest chyba najtrudniejszą ze wszystkich stosowanych na sandacze, ze względu na ogrom bodźców jakie do nas docierają spod wody, gdzie każdy z nich może być braniem mętnookiego. Po kilku rzutach i  może nawet przegapionych braniach okazuje się, że nie jest to tak straszne. Aby przychodziło to nam szybciej, nie stosujmy metod pokazywanych w wielu "produkcjach filmowych", polegających na ruchu wędki w swoim kierunku, a następnie wybieraniu luzu kołowrotkiem. Oczywiście jest to skuteczna forma prowadzenia przynęty, jednak na początku może stwarzać zbyt dużo trudności i wymagać kontroli nad wieloma etapami tego procesu, w którym najczęściej przegapiamy ten najważniejszy - branie sandacza. Najprostsze rozwiązanie bywają wielokrotnie najlepsze, tym samym wystarczy jak wędkę pochylimy pod kątem 45 stopni  (oczywiście +-) do lustra wody, trzymając ją nieruchomo, zaczniemy podciągać przynętę, po osiągnięciu dna, tylko i wyłącznie po przez płynne i wolne zwijanie samym kołowrotkiem. Ripper powoli będzie przesuwał się po dnie, co jakiś  czas z nierównej powierzchni wybijając mgiełkę osadu, co potrafi działać na większość drapieżników jak płachta na byka. Aby tak  się działo waga główki jigowej powinna być tak dobrana, aby przynęta nie grzęzła w dnie, jaki i nie odrywała się od niego zbyt łatwo. Optymalnym efektem jest doskonałe czucie na wędce nierówności dna, a zarazem gdy jesteśmy  wstanie poderwać przynętę szybszym obrotem korbką kołowrotka. Uzyskując efekt, jaki sami doskonale czujemy na blanku, to tym bardziej będzie on pozytywnie oddziaływał na ryby kuszone akustycznie (szuranie) i  wizualnie (widok podobny do konającej rybki lub skrajanie zajętej pobieraniem pokarmu, a może po prostu przypominający dziwnego stwora, którego trzeba pochłonąć).

Wbrew pozorom jest to najłatwiejszy etap tej metody, najtrudniejsze jest wyselekcjonowanie z pośród stuków, puków i przytrzymań to jedyne, pochodzące od sandacza. Po pierwsze należy odciąć wszelkie zmysły, a całe skupienie przelać na zmysł czucia w dłoni, będącej odbiornikiem docierających momentami tępych stuków z nierównego dna lub kamieni. Jednak po pewnym czasie, da się wyselekcjonować te zupełnie nieszablonowe, z delikatnym podszarpnięciem i właśnie wtedy z radością na ustach należy dokonać zacięcia. Możemy sobie i sandaczom pomóc w podjęciu decyzji,  kiedy należy przeprowadzić "atak na przynętę"... Otóż w czasie monotonnego szurania wystarczy jak co jakiś czas szybciej zakręcimy korbką kołowrotka, tym samym podrywając  przynętę do góry, spowoduje to mini opad, a tym samym często atak sandacza obserwatora, płynącego przy gumce. Efekt uciekającej rybki może być najlepszym momentem do jej zjedzenia. Ten zabieg wystarczy jak wykonamy dwu może trzykrotnie na całej długości  drogi jaki pokonuje przynęta w naszym kierunku. Pocieszającą informacją jest również fakt, iż sandacze w pierwszych dniach czerwca  atakują niezwykle agresywnie i pewnie, wielokrotnie połykając  w całości 9-12cm rippery, czego nie da się pomylić z żadnym innym sygnałem pochodzącym spod wody.

Mając już za sobą umoralniający akapit, zamykający każdy artykuł, pozostaje mi tylko życzyć dużo szczęścia, refleksu i kreatywności w łowieniu przebiegłych sandaczy.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.