Historia na Haczyku – Wkra w Strzegowie – Stary Młyn

Historia na Haczyku - Wkra w Strzegowie - Stary Młyn

Wielu wędkarzy w drodze nad Morze, jadąc E7 przejeżdża w Strzegowie przez Wkrę, nie zdając sobie sprawy, iż spoglądając w kierunku progu wodnego, patrzą na niemal już nie widoczne ruiny młyna. Budowla ta niegdyś służyła dobru okolicznych gospodarzy, jednocześnie dodając kolorytu  nadbrzeżu Wkry. U jego podnóża łowiono dorodne miętusy, węgorze, a także i sumy... ale czy to już przeszłość, czy tylko zapomniane fakty i możliwości jakie daje ta rzeka? Historię tego miejsca przybliża Marcin Zając...

" Wspomniany wcześniej młyn w Strzegowie, a właściwie to co po nim zostało, od lat ze względu na swoje malownicze położenie nad rzeką Wkrą cieszy się zainteresowaniem ze strony mieszkańców Strzegowa i okolic. Jednak dla mnie osobiście, jak również dla wielu moich kolegów po kiju ma miejsce to czar, któremu nie jeden wędkarz nie jest w stanie się oprzeć ! Przelewisko powstałe po wybudowaniu młyna zadziałało na zasadzie małego wodospadu, gdzie natleniająca  się woda, dawała schronienie dla wielu gatunków ryb rzecznych, do których niegdyś należały we Wkrze również liny, karasie i karpie. Tuż za kamieniami gdzie spieniająca się woda zaczynała zwalniać swój nurt jeszcze przed kilkunastoma laty można było trafić na nie spotykaną być może nigdzie indziej na Wkrze głębokość 5-6 metrów. I być może ten właśnie fakt spowodował, że miejsce to kryło wiele niesamowitych okazów. Zarówno kilkadziesiąt lat temu (wiem z opowieści) jak również dziś kiedy woda ma ok 3 m zdarza się poczuć na wędce opór niespotykany w tego typu małych akwenach wodnych. Odkąd pamiętam zawsze krążyły pomiędzy wędkarzami historie o metrowych szczupakach, łamiących kije. Sam kilkakrotnie miałem okazję poczuć siłę naprawdę dużych rybek w tym miejscu.

Mój dziadek i ojciec, wujowie z pomiędzy kamieni wyciągali rękoma okazałe miętusy, niejednokrotnie ryzykując ugryzieniem przez szczury wodne czy piżmaki. Zdarzało się również trafić w tym miejscu na nieduże sumy (sumiki) ostatni okaz złowił mój kolega na rosówkę jakieś 15 lat temu, ważył niecałe 4kg. Metoda jaką stosowaliśmy nocą zawsze była gruntowa, z reguły na rosówkę, a z powodu braku świetlików stosowaliśmy niekonwencjonalne metody wskazywania brań. Najbardziej popularna i skuteczna okazała się biała piłeczka pingpongowa połączona ze sprężynką od długopisu, zawieszona na żyłce tuż za pierwszą przelotką. Podczas brania żyłka naprężając się unosiła piłeczkę do góry. Proste i skuteczne. Zdecydowanie najlepsze okazy korzystając z tej metody łowiliśmy nocą po uprzednim "polowaniu " na rosówki na pobliskich trawnikach. Z reguły były to węgorze, miętusy, ale również wspomniane wcześniej liny, karasie czy karpie. W dzień natomiast na niezawodne i występujące niegdyś masowo kiełbie zapuszczało się wędy na żywca... "

autor: Marcin Zając

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.